Od razu na usprawiedliwienie dodam, że do dnia publikacji tego wpisu nie oglądałem żadnego z dwójki tych filmów. I uprzedzając zarzuty w komentarzach, że jestem "typowym januszem, co wypowiada się na każdy temat o którym nie ma pojęcia" chciałbym przytoczyć kilka faktów.
Barbie.
Plastikowy i różowy świat nie bawi mnie. Owszem, uniwersalne wartości można przekazać nawet w kreskówce, ale powiedzmy sobie szczerze, jeżeli ktoś idzie do kina na tego typu film, to raczej nie po to, by szukać uniwersalnych wartości, pięknych przesłań czy rozważań psychologiczno-filozoficznych. Do kina się idzie po EMOCJE. I zapewne osoby, które oglądały ten film otrzymały je.
Oczywiście, szanuję tych, którzy obejrzeli ten film, każdy ma prawo oglądac to co chce, nie oceniam ludzi według gustu.
Jeżeli chodzi o filmy z lalką Barbie i jej uniwersum, to miałem okazję obejrzeć wiele filmów w wersji animowanej. Tak! "Barbie kosmiczna przygoda", "Przygoda z pieskami" i kilka innych. Aczkolwiek nie obejrzałem ich z racji, że jestem miłośnikiem lalki Barbie (to, że bardzo lubię Johnnyego Deppa, nie wynika z jego pasji do kolekcjonowania lalek Barbie, lecz głównie z jego kreacji Jacka Sparrowa), tylko dlatego, że jak na dobrego tatę przystało oglądałem te filmy towarzysząc mojej córce.
W reklamówce filmu "Barbie" najbardziej zaskoczyła mnie charakteryzacja Ryana Goslinga, zapewne odgrywającego rolę Kena. To fakt, że miarą wielkości aktora jest umiejętność stworzenia kreacji aktorskich na podstawie bardzo skrajnych osobowości kreowanych postaci. Ale mimo wszysko, podświadomie Gosling kojarzy mi się przede wszystkim z rolą "K" w "Blade Runner 2049".
W temacie filmu "Barbie" dodam jedynie to, że moja już nastoletnia córka, wybrała się na ten film, tym razem już z koleżanką i oceniła ten film pozytywnie. I tyle w jego temacie.
Oppenheimer.
Bez wątpienia jest to bardziej ambitny film. Być może za jakiś czas go obejrzę za pośrednictwem którejś platformy streamingowej, nie wykluczam takiej opcji. Nie mniej jednak, nie miałem ochoty iść na ten film do kina na fali "owczego pędu".
Dlaczego? Otóż historię pana Oppenheimera, jego dyletmaty moralne i polityczne znałem, zanim to się stało modne. Jako nastolatek interesowałem się atomistyką, czytałem literaturę m.in. dotyczącą historii powstania bomby atomowej itp. Ponadto, nie tak dawno odświeżyłem swoją wiedzę w oparciu o źródła w internecie, a "wisienką na torcie" był filmy z moich ulubionych kanałów poświęconych historii: "Historia bez cenzury" i "Powojnie".
Generalnie, nie przepadam za oglądaniem filmów na podstawie literatury lub faktów historycznych, które znałem wcześniej. Po pierwsze dlatego, że często postacie z mojej wyobraźni nie do końca pokrywają się z charakteryzacją filmową. Po drugie scenarzyści często wprowadzają elementy fikcji (nie tylko w stostunku do dzieł literatury, ale także w stosunku do faktów), na potrzeby filmu zmieniają pewne wątki, co nie wpływa pozytywnie na mój odbiór.
Oczywiście rolą dzieła filmowego jest przede wszystkim oddanie wizji reżysera/scenarzysty, co nie zmienia faktu, że nie przepadam za rozbieżnościami z oryginałem.
Dlatego preferuję przede wszystkim oglądanie filmów, których scenariusza/przebiegu wydarzeń wcześniej nie znałem, wtedy bez ograniczeń mogę się oddać w pełni magii kina.
Na pohybel polaryzacji!
Nie lubię polaryzacji światopoglądowej, typu: "Jeśli nie jesteś za Barbie, jesteś za Oppenheimerem!", "Jeśli nie jesteś za PO, jesteś za PIS!".... STOP! Zagalopowałem się - nie chcę na moim blogu polityki ;-)
Nie lubię "szufladkowania", bo jeżeli nie jestem fanem Barbie, to nie znaczy, że muszę być fanem Oppenheimera. Ja w tej sytuacji wybieram INNĄ DROGĘ! (nie podaję numeru porządkowego, bo znowu trąci politką).
A tą inną drogą jest:
Indiana Jones i Artefakt Przeznaczenia
W zasadzie od początku, gdy nagłówki w mediach społecznościowych atakowały Nas klikbajtowymi tytułami: "Barbie i Oppenheimer", ja od początku, (niczym kreowany przez Bogusława Lindę w filmie PSY Franz Maurer) ze śmiechem mówiłem do siebie: "Co wy wiecie o fajnych filmach?" i nuciłem pod nosem główny wątek przewodni z serii "Indiany Jones" i imitując dźwięk strzału z rewolweru, ukrywałem kliknięciem te trefne nagłówki - nawiązując do sceny z Poszukiwaczy Zaginonej Arki, kiedy to Indiana Jones, niczym mistrz ciętej riposty wujek Staszek szybko kończy pojedynek z arabskim przeciwniem uzbrojonym w korbacz.
Mogłem oczywiście także nawiązać do Johna McLane'a z "Die Hard", który finalizował pojedynki z antagonistami słynnymi słowami "Jupikajej ....", ale to jest wątek Indiany, na "Szklaną Pułapkę" przyjdzie jeszcze czas.
Tak, pomimo dominującej fascynacji uniwersum Gwiezdnych Wojen, jestem także miłośnikiem Indiany Jonesa. Dlatego, gdy w końcu pojawiły się reklamówki tego filmu, to stwierdziłem, że muszę go obejrzeć w kinie. Tak, w kinie i to nie w studyjnym, ale w takim, gdzie będzie duży ekran i dobre nagłośnienie. Kina studyjne są świetne, ale nie do filmów akcji czy S-F.
Oczywiście, dla mnie Indiana Jones to nie tylko efekty, ale grzechem jest oglądanie tego filmu tylko dla scenariusza. Fenomen tych filmów, podobnie jak Star Wars to ścieżka dźwiękowa, która idealnie wszystko spaja i tworzy niesamowity klimat. No, ale jak się za nią zabiera John Williams, to już podświadomość podpowiada, że będzie odjazd.
I tak było tym razem. Moim zdaniem ostatnia część Indiany Jonesa to film "skrojony idealnie". Nie chcę spojlerować, ale powiem tylko tyle, że proporcja między "starymi nawiązaniami" a "nowymi wątkami" została idealnie zbilansowana.
Nie mamy wrażenia, że "odgrzewamy stare kotlety", żeby wydoić kolejne dolary z marki, mamy spójność z poprzednimi częściami połączoną z nowymi, zaskakującymi wątkami, które są cały czas utrzymane w typowym klimacie filmu. Oczywiście, pomysłowość scenariusza pozytywnie zaskakuje, filmy z Indianą Jonesem zawsze oscylowały nieco poza granice świata realnego w oparciu o świat magii, nadprzyrodzony czy mistyczny. Tutaj mamy z kolei fantastykę naukową. I to z efektem ŁOŁ! I nie chodzi wcale o superkomputery i nowoczesne technologie, a wręcz przeciwnie... więcej nie napiszę, bo to już będzie spoiler ;-)
I jeszcze jeden ważny aspekt - wprawdzie formalnie jest to zakończenie serii, ale samo zakończenie filmu wcale tego nie sugeruje i potencjalnie daje możliwość kontynuacji ;-)
Podsumowując: dla mnie w pojedynku "Barbie" vs "Oppenheimer" zwycięża: Indiana Jones i Artefakt Przeznaczenia!
Na chwilę obecną ten film jest dla mnie filmem roku 2023.
Epilog
Powyżej użyłem słowa: "na chwilę obecną", czyli, że nie wykluczam, że do końca tego roku pojawi się coś, co "rozbije bank". Nie, żebym widział cichego faworyta, czarnego konia, ale nawiązując do cytatów Kazimierza Górskiego: "dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe", dlatego nie wykluczam niczego.
Rok jeszcze się nie skończył.
Poza tym, wczoraj w mediach społecznościowych zobaczyłem zajawkę filmu: "Niezniszczalni 4". Najbardziej do tej pory lubiłem drugą część, ze względu na największe skupienie aktorów kina akcji w jednym filmie. Trailer do czwartej części raczej nie wykazał takiej ich ilości, ale to może być dobry film ;) I na pewno jest to film, dla którego warto pójść do kina z dobrym nagłośnieniem, a nie czekać, aż pojawi się w ramach platform streamingowych.
A jakie jest Wasze zdanie na temat mojej oceny tych filmów?
Zapraszam do dyskusji i wyrażania swoich opinii za pośrednictwem komentarzy.
Poznaj zasady dodawania komentarzy
Zasady dodawania komentarzy: